Sobota, 16 lutego 2019
Pasja’’ Mela Gibsona ma surowych krytyków. Różni ludzie – często wybitni – wytykają filmowi różne rzeczy: hollywoodzki kicz, antysemityzm, epatowanie przemocą, wypaczenie przesłania Ewangelii. Po obu stronach barykady znajdziemy ludzi, którzy zwykle chodzą osobnymi ścieżkami. Co na przykład łączy premiera Tadeusza Mazowieckiego z młodymi polskimi konserwatystami chrześcijańskimi z czasopisma „Christianitas”? Nic – prócz pochwały dzieła Gibsona. Katolik Mazowiecki jest entuzjastą soborowych reform w Kościele, katoliccy redaktorzy „Christianitas” – bynajmniej. Ale w kwestii „Pasji” ich ścieżki się przecięły. Znaczy to, że jest w filmie jakaś siła i jakaś prawda, która pozwala się spotkać ludziom o całkowicie odmiennych poglądach na politykę i Kościół.
Oglądałem „Pasję” w krakowskim kinie Kijów. Sala na 800 miejsc była prawie pełna. Niektórzy weszli na projekcję z torbami popcornu. Widownia była jak z sondażu socjologicznego: wszystkie stany i grupy wiekowe. Nikt nie wyszedł przed końcem filmu, nikt nie chrupał prażonki. Przez ...
Chcesz czytać dalej ten tekst?
Chcesz mieć nieograniczony dostęp do wszystkich płatnych artykułów na Polityka.pl i innych korzyści?