Piątek, 22 lutego 2019
W potyczkach lokalnej władzy z lokalną prasą jest coś z klimatu Dzikiego Zachodu. Często – jak w westernie – dziennikarz staje w słusznej sprawie sam przeciwko wszystkim. Ale bywa też, że jego sprawa nie jest wcale słuszna, bo zostaje użyty jako narzędzie w lokalnej rozgrywce.
Stanisław Kulikowski, od 10 lat wydawca, redaktor naczelny i zarazem dziennikarz miesięcznika „Nasza Gazeta Suwalska” (kilkanaście tysięcy egzemplarzy rozdawanych za darmo, pismo utrzymuje się z ogłoszeń), wcześniej pracował jako reporter w kilku regionalnych tytułach. – Miałem już dość tych wszystkich układów, uzależnienia od humorów kolejnych szefów, odgórnych poleceń, trzymania się określonej linii politycznej – tłumaczy. – Poszedłem na własne.
Łamie, pisze i drukuje
Kulikowski już „na własnym” tropił afery z udziałem znanych w Suwałkach postaci. – Wielu ludziom boleśnie nadepnąłem na odciski – wspomina. – Władza wzięła odwet.
Do „Naszej Gazety” przestały płynąć reklamy, bo lokalni przedsiębiorcy wolą dobrze żyć z samorządem. Ogłoszenia urzędowe Rada Miasta publikuje we własnym „Tygodniku Suwalskim”, utrzymywanym kosztem kilkuset tysięcy złotych rocznie za pieniądze podatników. – To nierówna konkurencja – denerwuje się Kulikowski. – Jeszcze sobie jakoś radzę, ale pasa powoli zaciskam.
Różne „Głosy”, „Wieści”, „Gazety”, „Nowiny” tuż po 1989&...
Chcesz czytać dalej ten tekst?
Chcesz mieć nieograniczony dostęp do wszystkich płatnych artykułów na Polityka.pl i innych korzyści?