Piątek, 22 lutego 2019
Artur Żmijewski, kurator Biennale w Berlinie, o upolitycznianiu kultury, przeobrażeniach pamięci i największym kluczu świata
Jacek Żakowski: – Co tu się dzieje?
Artur Żmijewski: – Wystawa. Siódme Berlin Biennale.
Ale o co chodzi?
Idea była taka, żeby znaleźć sztukę-niesztukę, mającą potencjał działania naprawdę. Taką, która serio chce coś zrobić.
Wszedłem o 9 rano do głównej sali Kunstwerke, oficjalnej siedziby Biennale. I zza przesłaniających wejście transparentów usłyszałem potężne chrapanie.
Bo oni tam mieszkają. Dzień i noc budują międzynarodówkę nowych ruchów społecznych. Potem rozkładają śpiwory i śpią. A rano dalej działają.
Ruchy Occupy?
I podobne. Z Hiszpanii, Holandii, Niemiec, USA.
To jest sztuka?
Prawdopodobnie nie. Ale sztuka może pomóc w tej sprawie.
To jest Biennale sztuki.
Na pierwszy rzut oka tak właśnie wygląda. Ale w przypadku artystów, których zaprosiliśmy, sztuka to raczej kamuflaż. Wygląda ładnie, jak to sztuka. Choć zawartość tego czegoś, co czyni z niej sztukę, jest niewielka.
Kilka lat temu w manifeście o „...
Chcesz czytać dalej ten tekst?To artykuł, do którego dostęp mają prenumeratorzy Polityki Cyfrowej
Chcesz mieć nieograniczony dostęp do wszystkich płatnych artykułów na Polityka.pl i innych korzyści?
Artur Żmijewski, ur. w 1966 r. Studiował na Wydziale Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, w słynnej pracowni Grzegorza Kowalskiego, tzw. Kowalni, z której wywodzą się też m.in. Katarzyna Kozyra i Paweł Althamer. Zajmował się fotografią i instalacjami. Zaliczany jest do czołówki twórców nurtu sztuki krytycznej. W 2005 r. reprezentował Polskę na Biennale w Wenecji. Dwa lata temu został wybrany na kuratora odbywającego się obecnie (27 kwietnia – 1 lipca) 7 Biennale Sztuki Współczesnej w Berlinie.