Sobota, 23 lutego 2019
Nowy prezydent zaprzysiężony. Za nami dzień euforii, w którym jedni twierdzili, że „imię jego czterdzieści i cztery”, inni, że zjawił się zbawca, kiedy w Pałacu Prezydenckim witano go jak „w domu”, kiedy niepokorni pokornie padli na kolana w morzu wazeliny. Prezydent będzie zdawał egzamin z zapowiedzianej budowy „wspólnoty szacunku”, co jest zadaniem niemałym nawet dla kogoś, kto mieni się niezłomnym i uważa, że skoro nazywa się Duda, to mu się wszystko uda. Taki to prezydencki bon mot, coś jak „wyszło Szydło z worka”.
Prezydent Andrzej Duda w słowach jest już nieco ostrożniejszy, ale jego kampanijny zapał nie opadł. Ruszył w Polskę, tym razem dziękować za wybór, co jest dość marną zasłoną celu rzeczywistego. W dniu zaprzysiężenia z wystąpienia na wystąpienie prezydent był coraz bardziej wiecowy, by pod Pałacem Prezydenckim osiągnąć apogeum. „Tracimy nasz kraj, gdy znikają kolejne instytucje, szkoły, muzea” – mówił. Może więc nie takim złym pomysłem była propozycja premier Kopacz zwołania Rady Gabinetowej. Ministrowie mogliby prezydentowi przybliżyć, co znika, a czego przybywa, aby ...
Chcesz czytać dalej ten tekst?
Chcesz mieć nieograniczony dostęp do wszystkich płatnych artykułów na Polityka.pl i innych korzyści?