Sobota, 23 lutego 2019
Prowokacja wobec sędziego z Gdańska pokazała przede wszystkim słabość człowieka, nie systemu. Państwo przez ostatnie dwie dekady zapewniło sędziom niezależność, duże korporacyjne uprawnienia, wysokie zarobki i emerytury. Pozostał częściowy wpływ ministra sprawiedliwości na obsadę stanowisk w sądach (decyzje są opiniowane przez Krajową Radę Sądownictwa), ale gdyby całkowicie zlikwidować kontrolę państwa w tej dziedzinie, ci sami, którzy dzisiaj potępiają sędziego Ryszarda Milewskiego za służalczość, twierdziliby, że sędziowie są zbyt niezależni, że tworzą państwo w państwie, poza jakąkolwiek kontrolą. Od dawna takie tezy wygłasza zwłaszcza prawicowa opozycja.
Sędzia Milewski nie miał prawa obawiać się, że jeśli nie będzie odpowiednio „uprzejmy” wobec rzekomego urzędnika z Kancelarii Premiera, to przestanie być sędzią. Nic takiego mu nie groziło. Ale mógł obawiać się o swoje stanowisko prezesa sądu okręgowego, bo to jednak w jakiejś mierze, przynajmniej teoretycznie, zależy od ministra, chociaż droga od pracownika KP, za jakiego podawał się ...
Chcesz czytać dalej ten tekst?
Chcesz mieć nieograniczony dostęp do wszystkich płatnych artykułów na Polityka.pl i innych korzyści?