środa, 20 lutego 2019
Stajemy się coraz bardziej wymagającymi klientami biur podróży. Coraz więcej wydajemy na wakacje za granicą, coraz częściej wypoczywamy aktywnie. W krajach, które z turystyki żyją, jesteśmy traktowani coraz poważniej.
Narastająca w ostatniej dekadzie konkurencja sprawiła, że dziś o polskiego turystę dba się mniej więcej tak samo jak o turystę w krajach o dużo dłuższej tradycji podróżowania. Co więc sprawia, że potencjalny klient, który chce wypocząć na przykład na Rodos, wybiera to, a nie inne spośród kilkunastu biur podróży? Cena nie gra już takiej roli jak przed paru jeszcze laty. Dla kogoś, kto wykłada na wakacje kilka tysięcy, kilkaset złotych w górę nie stanowi różnicy. Bardziej liczy się pewność, że biuro nie zbankrutuje i z powrotem przywiezie nas do kraju.
Wymagający
Rywalizacja toczy się dziś przede wszystkim w obszarze tzw. wartości dodanych – na przykład warunków przelotu. Jeszcze kilka lat temu polski turysta był szczęśliwy, że zamiast tłuc się autokarem, może polecieć samolotem. Dziś to już nie wystarcza. – Klienci często zaczynają od pytania, z jakiego miasta jest wylot, o której godzinie i jakimi liniami, a dopiero w dalszej ...
Chcesz czytać dalej ten tekst?To artykuł, do którego dostęp mają prenumeratorzy Polityki Cyfrowej
Chcesz mieć nieograniczony dostęp do wszystkich płatnych artykułów na Polityka.pl i innych korzyści?